wtorek, 30 lipca 2013
Rozdział Trzynasty.
Kolejny raz znalazłam się na tamtym klifie. Wiatr ciął mi twarz i zmieniał kierunek spływających po policzkach łez. Patrzyłam tempo w miejsce, gdzie przed chwilą zniknęła Mai. Wierzyłam, że może jakoś udało jej się przeżyć. Tak bardzo próbowałam chwycić się tej myśli, ale nic to nie dawało... Wciąż nie mogłam powstrzymać strumieni łez, ani uciszyć krzyków w swojej głowie i ogromnej pustki w sercu.
Wzięłam głęboki wdech. Otworzyłam buzię i krzyknęłam, ile sił w mojej krtani. Poczułam się choć trochę lepiej. Wycofałam się na kolanach od krawędzi urwiska i chwiejnie stanęłam na nogach. Kiedy chciałam zrobić krok nagle zrobiło się ciemno. Niebo zasłoniły mroczne chmury, a ja przestałam cokolwiek wyraźnie widzieć. Zszokowana zaczęłam przecierać oczy i wytrzeszczałam je, żeby coś zobaczyć. Niestety nie przynosiło to skutków.
To wszystko przez ciebie... Nie powinnaś mi pozwolić tego zrobić... Byłaś tu i tylko się patrzyłaś!
- Przepraszam, Mai! Nie chciałam... nie miałam odwagi..! - szlochałam z uczuciem, że depresja coraz bardziej mnie przygniata.
Upadłam na kolana i schowałam mokrą twarz w dłonie.
Eve! Nie słuchaj jej! Ja ci wybaczam! To nie twoja wina, tylko moja...
Kolejny krzyk bardziej przypominał Mai. Zrozumiałam, że ktoś mąci w mojej głowie. Ale.. Mai... Czy ona jest z nim...?
Możesz w to wierzyć... Wątpię, żeby wyszło Ci to na dobre... Skocz z urwiska... Po co masz się zadręczać...
W głowie pojawiła mi się wizja. Widziałam, jak spadam w zimne fale oceanu. Ogarnął mnie chłód wody i już po chwili zaznałam stoickiego spokoju. Głos zniknął. Zniknęła depresja. Znalazłam się w jakimś jasnym pomieszczeniu. Usłyszałam kroki i ujrzałam Mai.
- Tutaj jest cudownie. Chodź, przyłącz się do mnie. - powiedziała złotowłosa wyciągając do mnie rękę z miłym uśmiechem na twarzy.
Po chwili jednak wszystko zniknęło. Znowu było ciemno, a owy mrok rozerwał nagły, przeraźliwy krzyk Mai.
- Mai! Nie - krzyknęłam ze strachu i wylałam kolejne łzy rozpaczy.
Obudziłam się nagle na tyłach dużego Jeepa. Z głośników dobiegła mnie melodia i znajomy beat piosenki "Who let the dogs out". Roxanne chichotała wesoło patrząc na podrygującego w rytm Lucasa, a za mną bawił się i skakał Ollie. Zdziwiłam się czemu wcześniej mnie to nie obudziło... musiałam BARDZO twardo spać.
Właśnie rozbrzmiał refren piosenki. Lucas zaczął się wydzierać i zamiast "dogs" śpiewać "wielbłąds". Mimowolnie się zaśmiałam. Rox od razu zauważyła, że nie śpię.
- Hej, śpiochu! Strasznie się wierciłaś, wszystko ok?! - przekrzykiwała głośnego bruneta i wiatr świszczący w oknach.
- Nie masz się o co martwić! - odkrzyknęłam i uśmiechnęłam się miło.
- Skoro, tak sądzisz.. - odpłaciła się troskliwym uśmiechem. - Chyba już dojeżdżamy.. - dodała siadając na siedzeniu, przodem do kierunku jazdy.
Spojrzałam w bok przez okno. Zauważyłam na horyzoncie ogromną chmurę piachu unoszącą się za poruszającymi się punktami. Czarne kształty były co raz bliżej. Ich postacie majaczyły się z gorącym powietrzem na pustyni.
- Ej, patrzcie w prawo. Coś jedzie prosto na nas! - poinformowałam momentalnie pozostałych.
Lucas od razu jak zobaczył wroga podniósł walki-talki i poinformował pozostałych.
- Musimy się zatrzymać. Nie możemy przecież uciekać. Nie zdołamy. Są za szybcy! - mówił lekko zdenerwowany Erv.
- On ma rację - przytaknęła Roxanne.
Luke spojrzał po wszystkich w samochodzie i kiwnął głową.
- Zatrzymujemy się.
W tym samym momencie nacisnął pedał hamowania i zaciągnął ręczny hamulec. Po kilkusekundowym poślizgu na piachu zatrzymaliśmy się lekko gwałtownie. Wysiedliśmy szybko z samochodu.
- Co się dzieje..? - zapytał Ollie podnosząc się z tylnego siedzenia.
- Coś niedobrego.. - odpowiedziałam patrząc z lekkim strachem w oczy blondyna.
Przestraszony Oliver wysiadł powoli i patrzył z przerażeniem na nadjeżdżających ludzi. Im byli bliżej tym lepiej można było się im przyjrzeć. Jechali na dziwnych czarnych koniach, ubranych w zbroje i posiadających przeraźliwe, żółte oczy. Jeźdźcy zaś mieli na sobie kremowo-czarne szaty. Ich głowy zdobiły beżowe turbany, a ciała osłaniały czarno-skórzane peleryny. Przy ciemnych siodłach dało się zauważyć ciemne pochwy na miecze. Kolejną częścią uzbrojenia był przewieszony przez ramię porządny łuk i kołczan z grubymi, ostrymi strzałami zakończonymi żółtymi piórami.
Jeźdźcy byli już 300 metrów od nas. Jechali bardzo szybko, ok. 230 km/h. Od razu dało się wyczuć magię.
Nagle jeden z mrocznych gości wyciągnął z kołczanu strzałę i naciągnął cięciwę. Zaraz po nim zrobiła to pozostała siódemka. Spojrzałam w niebo. Poczułam w sobie dużą moc i siłę. Wzięłam głęboki oddech i kiedy strzały były od nas zaledwie 5 metrów, spaliłam je wszystkie czerwonym promieniem wydobywającym się z moich oczu. Wszyscy spojrzeli na mnie wdzięcznie. Już wiedzieliśmy, że jeźdźcy nie przyjechali na pogawędkę.
- Schowajcie się za samochodami! - zawołała Melissa.
Brunetka została z przodu i zamknęła oczy podnosząc ręce w bok. Z wszystkich stron zaczął zbiegać się ogromny wiatr. Mocne powiewy zbiegały się na dłoniach Melie, tworząc ogromny wietrzny wir. Jeźdźców dzieliło już od niej zaledwie kilkadziesiąt metrów. Ogarniał mnie co raz większy stres i obawa, że nie da rady.
Melissa nagle otworzyła oczy i składając ręce "rzuciła" trąbą powietrzną w jeźdźców. Konie zaczęły błędnie machać kopytami i rżeć z bezradności. Niestety jeźdźcy byli na to przygotowani i wytworzyli osłony, które ochroniły ich od wichury. Gdy tylko huragan przeminął rzucili się w naszym kierunku. Melissa szybko do nas wróciła robiąc poślizg na masce jednego z Jeepów.
Nagle samochód, za którym się chowaliśmy uniósł się w górę, po czym zaczął szybko spadać w naszą stronę. Kiedy znalazł się już zaledwie 15 centymetrów, zatrzymał się. Ja również nie mogłam się poruszyć. Jedynie obserwowałam cofający się do góry Jeep, po chwili przygniatający dwóch z Jeźdźców. Znowu odzyskałam panowanie nad ciałem. Rozejrzałam się od razu w poszukiwaniu wybawcy. Niedaleko nas stała Layla obserwująca ze zdziwieniem swoje ręce. Zaśmiałam się i przytuliłam dziewczynę.
- Dobra! Musimy się zorganizować! - zawołał Lucas. - Chodźcie tu wszyscy! Layla zatrzymaj teraz czas wokół nas.
Dziewczyna zastygła w głębokim skupieniu i po chwili obserwowaliśmy skamieniałych w biegu Jeźdźców z mieczami wycelowanymi prosto w nas. Oliver zaczął się z nimi przedrzeźniać, wypinać do nich język i robić głupie miny.
- Nihal, Roxanne, Crystal... uda wam się stworzyć wokół nas osłonę? - zapytał szybko Luke kierując spojrzenie na dziewczyny.
One zaś spojrzały na niego z przerażeniem.
- Najlepiej, żeby było jak najwięcej żywiołów. Ogień, pioruny, woda, powietrze! Wszystko! Żeby się nie przedarli... - dodał brunet.
- Dacie radę - zachęcił je jednym ze swoich magicznych spojrzeń Erv.
Dziewczyny od razu wydały się bardziej skore do pomocy. stanęły po środku i złapały się za ręce. Wokół nas zaczęły strzelać pioruny. Wiał ostry wiatr, który po chwili uformował się w kopułę. Na koniec podpalił wszystko ogień. Piach zmieszany z powietrzem, zmieniał się powoli w kamienie. To mnie zdziwiło!
- Dobra, kiedy powiem "Wielbłąduj!" dziewczyny opuszczają osłonę i wszyscy atakują tych mrocznych kolesi. Ok? - zapytał Luke dumny ze swojego planu.
- Wielbłąduj? - zapytała z głupim uśmiechem na twarzy Sophie.
- Tak, wielbłąduj! - udał obrażonego Lucas.
- Mi pasuje. - powiedziałam z uśmiechem i popatrzyłam na resztę, którzy raczej też byli za tym planem.
- Ok.
- Dobra.
- Wchodzę. Ale jak coś mi się stanie to... - powiedział groźnie Erv.
- Dobra... dziewczyny jesteście gotowe? - zapytał Luke w stronę Nihal, Rox i Crystal.
Dziewczyny skinęły głowami.
- Layla, jeśli możesz to potrzymaj jeszcze chwilę czar, tylko, żebyśmy my mogli się poruszać, ok? - upewnił się Lucas patrząc w stronę małej, rudej dziewczyny.
- Dobra. - powiedziała dziewczyna z uśmiechem.
- To... Wielbłąduj! - zawołał Lucas i jak odjęciem ręki zniknęła osłona.
Wszyscy rzucili się na pozostałych sześciu nierozbrojonych Jeźdźców zatrzymanych w czasie. Zabrałam swojemu, miecz, łuk i strzały i rzuciłam je Oliverowi, który szybko włożył je do Jeepa. Zdjęłam z haka, który mężczyzna miał przypięty do pasa, sznur i zaczęłam wiązać nim ręce i nogi Jeźdźca. Już miałam zawiązać supeł, kiedy spętany jakimś cudem oswobodził się z sznurów. Jednym zwinnym ruchem złapał mnie za ręce i zabrał mi linę. Zaczął wiązać mi dłonie. W panice spaliłam wzrokiem sznur i przez strach nie opanowałam mocy. Spaliłam turban Jeźdźcy, poparzyłam mu twarz i ręce. Upadłam na kolana i utkwiłam strumień ognia w piasku, który zaczął zmieniać kolor na czarny.
Poczułam nagle na plecach dłoń i usłyszałam dobiegający jakby z daleka głos. Zaczęłam się szybko uspokajać. Przestałam strzelać ogniem z oczu. Obtarłam łzy i spojrzałam w bok na Lucasa uśmiechającego się spokojnie.
- Dzięki - szepnęłam i uśmiechnęłam się lekko.
- Nie ma za co - odwzajemnił się tym samym i pomógł mi wstać.
Rozejrzałam się wokoło w sześciu różnych miejscach leżeli Jeźdźcy. Kilku przysypanych piaskiem, jeden zamrożony w lodzie i trzech przemoczonych do ostatniej nitki. Zobaczyłam klęczącą przy jednym z nieprzytomnych mężczyzn Sophie. Trzymała dłoń na jego czole.
- Co tam, Soph? - zapytała Melissa podchodząc bliżej do blondynki.
- To bardzo źli ludzie. Zostali zaczarowani przez... nie mogę się dostać dalej... AAA!!! - krzyknęła głośno dziewczyna i odskoczyła od ciała łapiąc się za głowę.
Lucas podbiegł do blondynki i uspokoił ją swym magicznym dotykiem. Podeszłam do ciała, przy którym majstrowała Soph. Mężczyzna nagle dziwnie się wygiął i otworzył oczy, który były całe czarne. Krzyknęłam z przerażenia i cofnęłam się o kilka kroków. Po kilku sekundach ciało znowu leżało na piasku, tylko jakby.. bez ducha.
- Zabrał ich dusze i usunął pamięć... - wytłumaczyła Soph, kiedy to samo stało się z pozostałymi Jeźdźcami.
Wszyscy wpatrywali się z lekkim przerażeniem w "puste" ciała. Chyba nikt się nie spodziewał, ze coś tak okropnego przydarzy nam się na misji. Myślę, jednak, że nikt też nie oczekiwał samych krasnali, które będą bam pomagać, lub różowych jednorożców nad jeziorem.
- Musimy się zbierać... - powiedział Luke i ruszył w stronę Jeepa.
- Że niby mamy się ściskać w dwóch Jeepach? - zapytał zdenerwowany Erv.
- Jak widzisz trzeci nie nadaje się do użytku, więc chyba sam możesz odpowiedzieć sobie na pytanie... - skomentowała Mel i wsiadła do drugiego samochodu.
W końcu wszyscy jakoś zapakowaliśmy się do Jeepów. Do naszego składu dołączyli Crystal i Jeers. U Erva znalazła się jeszcze Layla. Jechaliśmy szybko zostawiając za sobą chmury kurzu, rozwalonego Jeepa i kilka martwych ciał... Niezbyt przyjemnie to brzmi..
Siedzieliśmy w ciszy. Każdy myślał o tym, co się nam przydarzyło. Nie spodziewałam się, że ktoś zginie... Tu dzieję się coś naprawdę strasznego. Musimy jak najszybciej odnaleźć te zwoje, bo być może ktoś inny też ma na nie ochotę.
- Ej! Patrzcie! To cywilizacja! - wydarła się zadowolona Crystal siedząca pomiędzy mną i Jeersem.
Od razu podążyłam w przód za jej spojrzeniem. Rzeczywiście w dali wznosiły się betonowe domy, a nawet widać było kilka zielonych drzew. Po kilku minutach wjechaliśmy na betonową drogę. Musieliśmy jechać teraz gęsiego, więc Erv, co prawda z wielką niechęcią prowadził Jeepa tuż za nami. Przez okno widziałam bawiące się na podwórkach dzieci. Teraz zamarły one z otwartymi buziami wpatrując się w nasze samochody.
- Zatrzymajcie się. Mel spyta o drogę do najbliższego motelu - usłyszeliśmy głos Erva dobiegający z walki-talki.
Luke zatrzymał samochód i wychylił się przez okno obserwując wysiadającą z Jeepa brunetkę. Zrobiłam to samo. Mel podeszła do kobiety siedzącej na schodach do swojego domu.
- صباح الخي - przywitała się brunetka. Z lekcji, które były w obozie choć trochę orientuję się, co powiedziała, więc trochę wam potłumaczę. "Dzień dobry".
Kobieta odpowiedziała jej tym samym patrząc lekko podejrzliwie na twarz Melie.
- هل تعرف كيفية الوصول إلى أقرب فندق؟ - zapytała dziewczyna. "Czy wie pani jak dojechać do najbliższego motelu?"
Siwowłosa skinęła głową i szybko wyjaśniła:
- ثم عليك أن تذهب مباشرة إلى اليمين، واليسار على التوالي. - "Trzeba jechać prosto, później w prawo i w lewo".
- شكرا لك. وداعا - podziękowała Mel i wróciła do Jeepa. "Dziękuję, do widzenia".
Lucas ruszył znowu prosto. Chyba także zrozumiał, co powiedziała kobieta, bo kiedy dojechaliśmy do końca ulicy skręcił w prawo, a następnie w lewo.
Zatrzymaliśmy się przed dość dużym motelu o nazwie "مع الجدة" - "U Babuni". Popatrzyłam po pozostałych i kiedy Luke wysiadł, wszyscy zrobiliśmy to samo.
Weszliśmy do budynku i zatrzymaliśmy się w korytarzu. Wystrój był bardzo proty. Kolory ścian były morelowe, a podłogi mahoniowe. W tym samym kolorze były ławki i biurko w recepcji. Luke, Rox i Mel podeszli do recepcjonistki, którą była stara pani o siwych włosach zakręconych na wałki. Kobieta ubrana była w letnią sukienkę, a na szyi miała babciny naszyjnik z pereł.
Nasza "delegacja" zaczęła rozmawiać ze staruszką i po chwili mieliśmy już klucze do trzech pokoi - dwóch dla dziewczyn i jednego dla chłopaków.
- To dziewczyny, jak się dzielimy? - zapytała Roxanne, kiedy znalazłyśmy się przed naszymi pokojami.
Chłopaki wbiegli już jak dzieci do swojego lokum. Kłócili siei przepychali, który pierwszy pójdzie pod prysznic.
- Mi obojętnie - rzuciłam luźno z uśmiechem.
- Będzie nierówno, więc... - powiedziała przeciągle Soph. - Mogę wziąć Eve i Mel.
- Okej, to my wbijamy tutaj - powiedziała Rox podchodząc z odpowiednim kluczem do drzwi z numerem 23, a my skierowałyśmy się do 24.
Melissa otworzyła drzwi i weszłyśmy to niebieskiego pokoju. Trzy łóżka z białą pościelą były porozstawiane - jedno pod oknem, drugie pod ścianą z lewej i trzecie naprzeciw drugiego.
Szybko rzuciłam się ze śmiechem w stronę łazienki i kiedy dziewczyny ruszyły w moją stronę chcąc wyrzucić mnie z pomieszczenia z satysfakcją zamknęłam błyskawicznie drzwi na klucz.
__________________________________
Hej wszystkim!
Wiem, że ta końcówka mega nudna, ale jakoś już nie wiedziałam, co pisać xD
Ale w końcu jest rozdział!
Enjoy ;*
Bajoooo,
~Wasza Eve. ;**
Subskrybuj:
Posty (Atom)